środa, 21 grudnia 2016

3. Jak pomóc osobie z zaburzeniami odżywiania?

Dziś przychodzę z tematyką, której zamierzam poświęcić znaczną część tej strony – zaburzeniami odżywiania. Wiem, że na początek lepiej byłoby chociaż spróbować nakreślić czym one są i jak naprawdę wyglądają, ale ten post chciałam opublikować jeszcze przed świętami.
Tekst, który tu dla was skleiłam dotyczy przede wszystkim tego, jak pomóc komuś, kto choruje na bulimię albo kompulsywnie się objada i, co ważne, stara się powrócić do zdrowia (p pełnowartościowa dieta i wysiłek fizyczny). Spora część tego, co tu napisałam nie ma zastosowania w przypadku anoreksji. Tekst powstał trochę dla mnie, trochę dla innych bulimiczek, ale przede wszystkim dla ludzi, którzy chcieliby nam jakoś pomóc, ale za bardzo wiedzą jak się za to zabrać i w efekcie, często nieświadomie, szkodzą.

Nie komentuj jej sposobu odżywiania się.
Mało jest na świecie ludzi, którzy dobrze reagują na komentarze dotyczące ich sposobu odżywiania się, ale bulimiczki są pod tym względem szczególnie wrażliwe. Nie mów dziewczynie z zaburzeniami odżywiania ile ma jeść i w jaki sposób powinna komponować swoją dietę, chyba, że prosi Cię o radę (są szanse, że to zrobi, jeśli jesteś dla niej w tej kwestii wzorem). Prawdopodobnie nie jesteś dietetykiem, a samo to, że Twoja dieta dotąd nie zagwarantowała Ci zaburzeń odżywiania czy otyłości nie czyni jej dobrą dla drugiego człowieka. Zresztą, coś takiego jak uniwersalny jadłospis nie istnieje.
Warto uodpornić się też na informacje (przekazywane średnio co tydzień) o nowym sposobie żywienia, który zainteresowana zamierza wprowadzić w swoje życie. W takiej sytuacji najlepiej po prostu życzyć powodzenia, nie wgłębiając się w temat, nawet, jeśli masz niemal stuprocentową pewność, że ten pomysł modyfikacji jadłospisu nie wypali. Osoba z problemami z jedzeniem ciągle szuka swojej żywieniowej drogi i nie ma w tym nic złego. Niektóre diety, nawet te wykluczeniowe, faktycznie okazują się pomocne w walce z chorobą. Miej na uwadze, że w każdej walce przegranym jest tylko ten, kto stoi w miejscu.

Nie komentuj jej masy ciała.
Po prostu tego NIE RÓB. Nie ważne czy właśnie przytyła dziesięć kilo i ledwo mieści się w spodnie, które kiedyś na niej wisiały (autentyczny przykład z soboty, pozdrawiam serdecznie). Wahania wagi są nieodłączną częścią problemów z jedzeniem. Przytycie może, na przykład, wiązać się z cyklem napadów obżarstwa czy początkową fazą zaprzestania kompensacji. Zwrócenie na nie uwagi, niezależnie od przyczyny, na pewno nie będzie motywujące. Uwagi odnośnie utraty masy ciała zachęcają do kontynuowania zachowań, które do nich doprowadziły, co może mieć zastosowanie w przypadku osób otyłych, ale być toksyczne dla tych, które już nie powinny redukować swojej masy ciała. Zrezygnuj z komplementów dotyczących sylwetki (o obelgach chyba nie muszę mówić, prawda?), a jeśli chcesz powiedzieć bulimiczce coś miłego – odnieś się do fryzury czy makijażu.

Raz Laury są chudsze, raz Laury są grubsze (tylko choker się nie zmienia~).

Pozwól jej jeść w ciszy i spokoju, jeśli tego potrzebuje
(a potrzebuje na pewno, jeśli jedząc siada daleko od reszty albo zamyka się w swoim pokoju).
Relacja z jedzeniem osoby chorej na ED jest zaburzona nie tylko ze strony psychologicznej, ale i z fizycznej, a jej podreperowanie to co najmniej kilka miesięcy pracy. Ważnym aspektem powrotu do zdrowia jest nauka świadomego jedzenia (odsyłam do: http://www.sztukazywienia.com/2013/03/ku-swiadomemu-jedzeniu-od-samego.html). Osoba chora na bulimię ma problemy z rozróżnieniem głodu od sytości i większości stanów emocjonalnych. Posiłki na ogół są dla niej stresujące same z siebie, a stres, niestety, jest najlepszym przyjacielem kompulsywnego obżarstwa, które zaś prowadzi do zachowań kompensacyjnych. W głowie bulimiczki toczy się ciągła walka, a zmagania się z natłokiem myśli dotyczących jedzenia są powszechne zwłaszcza na początku walki z chorobą. Nie zrozumiesz tego, jeśli jesteś osobą zdrową, ale doskonale wiesz o czym mówię jeśli chorujesz. Zasady są proste. Posiłek powinien być satysfakcjonujący; tzn. względnie smaczny, zdrowy, ładnie podany, zjedzony przy stole (najlepiej w posprzątanym pokoju) i w spokoju, bez odwracających uwagę bodźców, takich, jak dźwięki karetki z telewizora czy rozmów. Arcyważne pytania o kawalera i to, jak w szkole zostaw na później, najlepiej na moment po posiłku. Nie dość, że nie będziesz przeszkadzać w trakcie jedzenia to jeszcze zajmiesz myśli takiej osoby po nim, wtedy, kiedy prawdopodobnie nie jest jeszcze pewna swojej sytości i już w swojej głowie idzie do szafki po garść cukierków.

Nie namawiaj jej do jedzenia i słuchaj, co do Ciebie mówi.
PS Nie sprawdza się w przypadku babć.
To szczególnie ważne, na przykład, przy świątecznym stole. Przejadanie się najczęściej prowadzi do napadu bulimicznego, więc namawianie bulimiczki na kolejny kawałek ciasta po tym, jak już raz odmówiła to pchanie jej w objęcia destrukcyjnego nałogu. Nie proponuj koleżance czekoladek, kiedy mówiła, że chce ograniczyć słodycze. Nawet, jeśli przez chwilę uzna Cię za nieuprzejmą to możesz mieć pewność, że w niedalekiej przyszłości będzie za to wdzięczna, a fakt, że oparła się pokusie pozytywnie zachęci ją do kontynuowania zdrowej diety. 

Słuchaj i okazuj empatię.
Dziewczyny z zaburzeniami odżywiania albo nie mówią o swoim problemie wcale i udają, że go nie ma albo, kiedy już się otworzą, mówią o jedzeniu, napadach i rzyganiu na okrągło, co może być męczące. Jeśli chcesz o tym słuchać staraj się okazywać empatię, na przykład zwrotami "przykro mi, że musisz przez to przechodzić", ale unikaj rad czy moralizowania. Hasła typu "po prostu tyle nie jedz" osobom zdrowym wydają się sensowne i użyteczne, ale dla osoby chorej są tylko przykrym spłyceniem problemu, niemożliwym zresztą do wcielenia w życie. Uważaj co mówisz. Takie pytania jak "po co to jesz, skoro i tak wyrzygasz?" zapamiętujemy na długo, stoją nam potem ością w gardle i wracają w najmniej oczekiwanych momentach. Pamiętaj, że masz też prawo nie chcieć o tym rozmawiać, jeśli problemy drugiej osoby negatywnie wpływają na Twoje życie. Powiedz o tym w delikatny sposób.


Jest jeszcze kilka rzeczy, które możesz zrobić dodatkowo, jeśli naprawdę bardzo mocno kochasz osobę z zaburzeniami odżywiania, a jej zdrowie jest dla Ciebie ważniejsze niż własne przyzwyczajenia. Nie będę ich opisywać szczegółowo, postawię na myślniki.
Niektóre z nich wymagają wspólnego zamieszkania, będą użyteczne dla rodziców chorujących

♥  Nie zostawiaj na wierzchu swojego jedzenia.
♥  Trzymaj jedzenie w kuchni, znajdź konkretnym produktom żywieniowym stałe miejsce (dzięki temu bulimiczka uniknie sytuacji w której zamiast puszki groszku znajduje ulubioną czekoladę).
♥  Postaraj się o to, by w lodówce zawsze było coś, co dana osoba może zjeść bez wyrzutów sumienia...
♥  ...ale nie kupuj na zapas, zwłaszcza rzeczy niezdrowych.
♥  Mów z wyprzedzeniem o swoich planach żywieniowych, jeśli dotyczą też one osoby chorej (na przykład w sytuacji, kiedy to ty przyrządzasz jej posiłki).
♥  Dowiedz się jakie typy produktów najczęściej pogrążają bliską Ci osobę i nie sięgaj po nie w jej obecności.
♥  Spróbujcie razem uczynić swoją dietę zdrowszą, nawet najmniejsze zmiany zostaną docenione.
♥  Zaproponuj wspólny wysiłek fizyczny, choćby spacer.
♥  Zapytaj czy jest coś, co możesz zrobić dla bliskiej Ci osoby w związku z jej chorobą i, jeśli to możliwe, dostosuj się do wskazówek.

A, no i prośba na koniec - NIE KUPUJCIE BULIMICZKOM NA ŚWIĘTA SŁODYCZY. Serio, za cenę czekolady można kupić jakiś średniej jakości lakier do paznokci, błyszczyk czy nawet mydło w płynie. Wszystko będzie lepszą opcją niż słodkości, których i tak, na pewno, ma w święta dookoła siebie od groma.

W najbliższym czasie planuję napisać o tym, czym jest i jak właściwie wygląda napad bulimiczny, opowiedzieć trochę o historii swojej choroby, wyznać wam dlaczego tak bardzo nienawidzę świąt, ponarzekać trochę na nikłe znaczenie poprawności językowej dla większości Polaków i zająć się tematem diet wykluczeniowych pod kątem osób z zaburzeniami odżywiania. Kolejność będzie, znając mnie, wybitnie przypadkowa.

czwartek, 1 grudnia 2016

2. Akademickie życie

     Mieszkam w akademiku i pierwsza rzecz, którą słyszę, kiedy dzielę się tą informacją z kimś z wydziału to zazwyczaj zdanie: ,,JA BYM TAK NIE MOGŁA". ...Ale dlaczego?
Świadomość o tym, jak naprawdę wygląda życie w polskim akademiku jest, zdaje mi się, niemal żadna, co przesądza o tym, że spora część pierwszorocznych studentów właściwie nawet nie bierze tej opcji mieszkaniowej pod uwagę. Szkoda.
O akademikach krąży cała masa półprawd. Nie ma chyba licealisty, który nie słyszał choć jednej historii o głośnych, trwających w nieskończoność imprezach, współlokatorach z piekła rodem, gotowaniu parówek w czajniku czy innych zwyczajach żywieniowych z grupy NIE PRÓBUJCIE TEGO W DOMU i wystroju pokojów co najmniej dwukrotnie gorszego niż ten, którym mogą pochwalić się polskie cele więzienne. Nie będę demonizować ani dodawać prawdzie kolorów. Dziś powiem wam jak jest.

     Zacznijmy od początku...

Cena.
     Cena, prawdę mówiąc, jest największą zaletą mieszkania w akademiku. Za miejsce w dwuosobowym pokoju zapłacimy około 300-500 złotych miesięcznie. Pokoje jednoosobowe są trochę droższe. To niewiele, jeśli dodać do tego fakt, że uczelnie oferują studentom dodatek mieszkaniowy do stypendium socjalnego, który często jest najwyższy właśnie wtedy, kiedy zdecydujesz się na zamieszkanie w domu studenckim. Kwota takiego dodatku zależy od uczelni. Zdarza się, że pokrywa nawet całość opłat za akademik. Warto dodać, że nie ma mowy o żadnych opłatach dodatkowych (nie płacimy za prąd, wodę czy ogrzewanie), a w cenę wliczony jest już internet. Trudno o znalezienie pokoju w podobnej cenie. W części studenckich miast jest to niemożliwe.

Lokalizacja.
     Akademiki znajdują się albo blisko uczelni i jej poszczególnych wydziałów albo w bardzo dobrze skomunikowanym miejscu. Ja, dla przykładu, studiując na UG miałam do swojej katedry jakieś 2 minuty drogi. Z osiedlem akademickim na Ligocie w Katowicach (gdzie mieszkam obecnie) jest trochę gorzej. Dojazd zajmuje mi około 30 minut, jeśli nie ma korków, ale autobus do centrum jeździ co 10 minut, więc nie ma na co narzekać. W bliskim sąsiedztwie akademików często znajdują się najróżniejsze kluby, długo otwarte sklepy z alkoholem i jedzeniem (niestety droższe niż te, które znajdziemy osiedle dalej) oraz typowe lokale gastronomiczne.

mój czadowy pokój w DS7 (UŚ)

Komfort i wyposażenie.
     Kwestia tego czy w akademikach mieszka się komfortowo jest raczej sporna. Różni ludzie są przyzwyczajeni do różnych standardów. Akademiki zwykle oferują nam dwuosobowe pokoje na których wyposażenie składają się zazwyczaj dwa łóżka, dwa biurka z krzesłami, jakieś szafki i czasem lustro. Niektóre z domów studenckich oferują też lampki biurkowe, często jednak bez żarówek. Wszystkie DS-y mają coś takiego jak magazyny pościeli, więc nie musisz taszczyć ze sobą własnej kołdry. Weź po prostu swoją poszewkę (chociaż zdarza się, że możesz dostać od pani pościelowej i to), która będzie przypominała Ci o domu. Plusem na pewno jest to, że nie musisz martwić się naprawami. To, że zepsuły Ci się drzwi od szafy zgłaszasz po prostu (najczęściej) na portierni, a po jakimś czasie pojawia się u Ciebie pan konserwator, który załatwia sprawę bez żadnego dochodzenia i ewentualnych konsekwencji.


     Uważajcie na zdjęcia akademików, które znajdujecie na stronach uczelni. Często odbiegają od prawdy. Pokazywane są zdjęcia najładniejszych z pokoi i to najczęściej robione po remoncie, który odbył się pięć lat temu, co często sprawia, że nijak mają się do rzeczywistości. Jeśli chcecie sprawdzić jak rzeczywiście jest w danym akademiku spróbujcie znaleźć jego grupę facebookową (każdy taką ma, ale o tym więcej będzie niżej) i poprosić mieszkańców o opinie i zdjęcia.


Kuchnie, łazienki i jak żyć, żeby nie zwariować.
     Kuchnie i łazienki to zazwyczaj coś, co w akademikach jest wspólne. Ciężko mi się jednoznacznie wypowiedzieć czy to dobrze albo źle w przypadku kuchni, najczęściej dzielonej zresztą z całym piętrem. Subiektywnie myślę, że wad jest mniej, więc od nich zacznę. Niestety nie zawsze mamy możliwość przygotowania posiłku dokładnie wtedy, kiedy chcemy. Zdarza się, że piekarnik czy palniki są zajęte, a blat (zwłaszcza w weekendy, kiedy nie ma na obiekcie pań sprzątających) lepi się od brudu. Ktoś mógłby uznać, że zakwaterowanie się w pokoju znajdującym się blisko kuchni to szczyt oportunizmu, ale muszę wyprowadzić go z błędu. Nie kwaterujcie się w pokoju znajdującym się blisko kuchni. No, chyba, że jesteście największymi imprezowiczami na piętrze i zawsze chcecie znajdować się w centrum życia towarzyskiego. Większość imprez na odbywa się w kuchni. Jest to o tyle wygodne, że każdy może tam przyjść i stamtąd pójść, kiedy tylko ma ochotę (uwaga, ten punkt nie dotyczy osób, które mieszkają w bliskim sąsiedztwie kuchni, one biorą udział w imprezie niezależnie od ich zachcianek – wszystko będą bardzo głośno i wyraźnie słyszeć), więc całość przypomina domówkę. W kuchni najłatwiej zintegrować się z innymi studentami, a kiedy idziesz tam z piwem w dowolnej części dnia zawsze istnieje spora szansa, że ktoś do Ciebie dołączy.


     Z łazienkami będę dość nieoryginalna, ale szczerze przyznam, że skłaniam się ku wspólnym, najlepiej tym znajdującym się na piętrze i to w ilości jedna. Dlaczego? W akademiku NIE MA możliwości posiadania łazienki tylko dla siebie. Zawsze będziesz ją z kimś dzielił. W najlepszym wypadku jest to jedna osoba, ale zwykle są to 4, 6, a czasem nawet 8. W łazienkach jak i w kuchni sprawdza się niepisana zasada praktykowana przez niemal wszystkich studentów, a mianowicie "wspólne, więc sprzątać nie muszę" i "ktoś na pewno zrobi to za mnie". Włosy w odpływie (i wszędzie indziej) to standard. Zdarza się też, że ktoś nagminnie korzysta z Twoich kosmetyków czy używa Twoich rzeczy bez pytania czy poinformowania Cię o tym. We wspólnych łazienkach wszystkie kosmetyki zabierasz ze sobą, a raz dziennie zjawia się cudowna (dobra, fałsz, zwykle jest wybitnie niemiła, ale o tym niżej) pani sprzątająca, która pozbywa się wszelkich obrzydliwości, włącznie nawet z jakimś zużytym tamponem, niefortunnie zresztą od 3 dni odwodzącym studentów od korzystania z kabiny prysznicowej numer 2.

skromny pan sanitariat w moim pokoju w DS3 (UG)

Ludzie i niekończące się imprezy.
     W akademiku jest trochę jak na kolonii, ale nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że mieszkanie tu to jedna wielka impreza. Imprezy w akademiku odbywają się, uwaga, SPORADYCZNIE. Wiem, że ciężko w to uwierzyć, ale taka jest prawda. Studenci może i dużo piją, ale zwykle ze swoimi znajomymi pozamykani w pokojach. Bardziej zgrane piętra (bo mieszkańcy akademików zwykle zadają się ze sobą piętrami ze względu na wspólne kuchnie, które pomogły im się ze sobą poznać) zlatują się na wspólne picie średnio raz albo dwa razy w tygodniu, ale zazwyczaj jest to zwykła posiadówa. Gorzej sprawa ma się w akademikach segmentowych, takich jak na przykład katowicki DS7 w którym właśnie mieszkam. Często zdarza się, że studenci nie znają nawet swoich najbliższych sąsiadów. Mieszkańcy są samowystarczalni; w niektórych tego typu pokojach w przedsionkach znajdują się płyty elektryczne, więc do wyjścia do wspólnej kuchni motywuje ich tylko chęć skorzystania z piekarnika, pojawiająca się zresztą wybitnie sporadycznie, pewnie ze względu na jego lokalizację. Wniosek? Jeśli zależy Ci na bogatym życiu towarzyskim postaraj się o najtańszy akademik, taki z klaustrofobicznymi pokojami i łazienką na korytarzu. Taką opcję polecam też osobom, które nie są szczególnie tolerancyjne. W najtańszych akademikach można spotkać prawie samych Polaków, a w tych droższych często lokują się studenci z innych krajów, no i uczestnicy programu Erasmus. Ja mieszkam w segmencie z dwoma Ukrainkami, a większość osób które do tej pory poznałam jest z Turcji czy Włoch.
     Ludzie, których możesz w akademiku to jednak nie tylko studenci. Z reguły jest ktoś taki jak kierownik akademika, zajmujący się głównie kwaterowaniem i robotą papierkową, ale nie od dziś wiadomo, że tak jak na uczelni rządzą panie z dziekanatu tak w akademikach prawdziwą władzę mają osoby zasiadające na portierni. Dlaczego? Posiadają klucze do każdego możliwego pomieszczenia i to czy je dostaniesz w dużej mierze zależy tylko od ich kaprysu.


     Jedną z wad mieszkania w akademiku jest to, że musisz oddawać na portiernię klucz do swojego pokoju za każdym razem, kiedy opuszczasz budynek i odbierać go przy powrocie, okazując przy tym kartę mieszkańca. Niektórzy strażnicy Teksasu są na tyle uciążliwi, że będą prosić Cię o pokazywanie karty dzień w dzień począwszy od października, a na czerwcu pięć lat później kończąc. Mieszkając w akademiku jesteś niejako trochę zdana na łaskę i niełaskę portierów, również w kwestii prania. To oni zarządzają kluczami do pralni i suszarni. Zgłaszasz im również odwiedzających Cię gości, którzy najczęściej zobowiązani są zostawić w portierni jakiś swój dokument, a w razie zasiedzenia się – uiszczenia w portierni specjalnej opłaty za nocleg.
Jedynym sposobem na życie z portierami w zgodzie jest uznanie ich niesamowicie ciężkiej pracy, zaakceptowanie tego, że za każdym razem kiedy podają Ci klucz do Twojego pokoju czynią Ci ogromną łaskę i zwykła, ludzka, sympatyczna rozmowa, najlepiej z uśmiechem i zachowaniem wszystkich możliwych form grzecznościowych. Ciężko o coś lepszego niż dobry kontakt z panią z portierni.                                      
     
                                  Co właściwie ma nam do zaoferowania akademik?  
choineczka z DS3 (UG)

     W prawie każdym akademiku możemy znaleźć sale telewizyjną. Nie spotkałam się też jeszcze z akademikiem bez sal cichej nauki czyli pokoi z biurkiem i krzesłem, zwykle oddalonym od źródeł hałasu, gdzie można w spokoju przygotować się do egzaminu czy sesji (przed którą są szczególnie rozchwytywane). W niektórych znajduje się potencjalnie przydatna literatura. Zdarza się, że w akademiku jest sklepik przypominający ten, który znamy ze szkoły. Częstszą opcją jest jednak automat z przekąskami. Dość powszechnym zjawiskiem są sale gier, choćby z darmowymi piłkarzykami, ale i kluby. Te często znajdują się w piwnicach i z reguły nie należą do uczelni. Można w nich spotkać zarówno mieszkańców akademików, jak i ludzi z zewnątrz. Niektóre domy studenckie wydzielają palarnie, częściej te opcje sprawują jednak ewentualne balkony albo okno w kuchni. W moim akademiku znajduje się też filia biblioteki miejskiej, ale to rzadka praktyka. Część akademików jest strojona na święta.


Podsumowując...
     No, więc jaki akademik jest każdy widzi. Ja, jak się pewnie domyślacie, jestem obrończynią tego rozwiązania i prawdopodobnie zostanę w akademiku do końca studiów. Zdaję sobie sprawę, że mimo wyczerpującej treści nie udało mi się omówić tematu w stu procentach i pewnie jest cała masa rzeczy o których nic nie napisałam, a które mogą was interesować, więc zachęcam do komentowania i zadawania pytań. Obiecuję szybką odpowiedź!

Swoją opinię o akademikach wyrobiłam na podstawie mieszkania w Domu Studenckim nr 3 Uniwersytetu Gdańskiego oraz Domu Studenckim nr 7 Uniwersytetu Śląskiego. Byłam też gościem wielu innych domów studenckich.

No, na dziś to wszystko, do następnego,
całuję, Laura~