czwartek, 30 marca 2017

6. O co chodzi z tym całym #bodyposi?

Ile razy chciałaś po prostu zrobić przedziałek i zwyczajnie się od siebie odpierdolić, ale patrząc w lustro czułaś się nieswojo, a czas trwoniłaś na doszukiwanie się kolejnych niedoskonałości? Ja nie jestem w stanie tego zliczyć. Z pomocą przychodzi #bodyposi. W telegraficznym skrócie: w całej idei chodzi o promowanie miłości do siebie i swojego ciała, niezależnie od tego jak ono wygląda i czy mieści się w ogólnie przyjętym kanonie piękna. Ruch ten najprężniej działa na instagramie i tam też prawdopodobnie powstał. Miał na celu przerwanie milczenia. Cholera, nie da się ująć tego inaczej – byłyśmy po prostu WKURWIONE tym, jak zakłamany i wykreowany wizerunek kobiety sprzedają w świat inne dziewczyny.


Kiedy myślisz o typowej dziewczynie z instagrama, jaki obraz widzisz? Jest kilka modeli; jedne są po prostu zwyczajnie ładne i zbierają lajki pokazując twarz i ciało, a inne ćwiczą, sprzedają swoje patenty na zdrowe odżywianie i zaczynają dzień od wciągnięcia nosem kreski ze spiruliny, ale prawda jest taka, że te dziewczyny wyglądają dokładnie tak samo niezależnie od tego czym się zajmują. Klasycznie ładne, zgrabne, zawsze z idealnym makijażem albo wersją make-up no make-up, odpowiednio ustawione, no i oczywiście każda jedna 10/10. Ciężko doszukiwać się między nimi różnic, chyba, że w kolorze włosów. Czasem zdarzają się jakieś "modelki alternatywne", ale sposób w jaki kreują się w social media właściwie nijak nie różni się od tego, który przedstawiłam wyżej. Zapytasz: co w tym złego? No to śpieszę z wyjaśnieniami...

Tak, można powiedzieć, że przecież WSZYSCY wiedzą, że te zdjęcia są wykreowane i te dziewczyny tak nie wyglądają. W teorii tak jest, ale pomyśl na przykład o Arianie Grande. No tak, wyobraź sobie Arianę Grande. Ariana Grande. Większość kojarzy tę artystkę jako wyjątkowo szczupłą, ujmująco ładną i niewysoką dziewczynę. A jak Ariana Grande wygląda bez makijażu i doczepianych włosów?



No właśnie, o tym mówię.
W teorii wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że wizerunek kogoś medialnego przedstawiany przez social media jest fałszowany, ale umyka nam skala problemu. Podświadomie myślimy o gwiazdach i instagramowych modelkach obrazami, które kreują i porównujemy się z nimi. I nie o to chodzi, że one nie wyglądają jak prawdziwe kobiety. Cholera, prawdziwe kobiety wyglądają tak, jak chcą – są wymalowane albo i nie, grube albo chude, ubierają się wyzywająco albo skromnie, robią sobie tatuaże albo powiększają usta i ŻADNA Z TYCH RZECZY NIE CZYNI ICH MNIEJ ANI BARDZIEJ WARTOŚCIOWYMI od innych kobiet czy mężczyzn. To jedna z najważniejszych przesłanek ruchu body positive, ale także feminizmu. Body posi wychodzi naprzeciw potrzebom młodych kobiet i mówi – dziewczyno, masz prawo, więcej – masz obowiązek(!!!), czuć się dobrze w swoim ciele i traktować je z miłością niezależnie od tego jak wyglądasz. Body postitive mówi: masz rozstępy, cellulit i włosy na nogach? Cholera, nie jesteś jedyna (czasem naprawdę można o tym zapomnieć)! To coś LUDZKIEGO, a nie powód do wstydu! Masz kilka, a może kilkanaście nadprogramowych kilogramów? To nie jest powód to samonienawiści! To Twoja sprawa i nikt nie ma prawa Ci mówić, że powinnaś wyglądać inaczej. Dlaczego tak trudno to zrozumieć?


Ciężko jednoznacznie stwierdzić od kogo właściwie zaczął się cały ruch, ale można bez problemu wskazać jego czołowe przedstawicielki. Ja skupię się na moich dwóch faworytkach. Jedną z najbardziej kontrowersyjnych postaci wydaje się @bodyposipanda, koszmar wszystkich dziewczyn chorych na anoreksję. ;) Megan jest hospitalizowaną eksanorektyczką, która po wielu latach walki pokonała chorobę i znacząco przytyła. Jej osoba znacząco kontrastuje ze stereotypowym wizerunkiem dziewczyny, która pokonała zaburzenia odżywiania; takiej, która na zawsze pozostaje szczupła i do końca życia uważa na to co je. Megan pokazuje, że nie zawsze tak jest. Jasno mówi, że przybrała na wadze, ale też, że waga nie jest jedyną rzeczą jaką zyskała podczas swojego powrotu do zdrowia. Będąc jeszcze głęboko chorą na zaburzenia odżywiania osobą nie widziałam w jej zdjęciach nic poza tym, że jest zwyczajnie gruba. Dzisiaj w jej postach na instagramie widzę o wiele więcej, a mianowicie piękną, uśmiechniętą dziewczynę, która odzyskała swoje życie i stara się robić coś dobrego. Ona najzwyczajniej w świecie pokazuje swoje zdjęcia i śle w świat pozytywną energię. Zrobiła coś wspaniałego – po wielu latach pozwoliła sobie po prostu czuć się ze sobą dobrze, niezależnie od tego jak wygląda jej ciało i była tak szczęśliwa, że musiała podzielić się tym ze światem. Megan pokazuje, że można uwolnić się od zaburzeń odżywiania.


Dlaczego więc niektórzy zarzucają jej, że promuje otyłość?
Czy wstawianie zdjęć w bieliźnie jest równoznaczne z promowaniem jakiejś konkretnej figury? Czy ja, publikując jakiekolwiek swoje zdjęcia, promuję, na przykład, noszenie musztardowych swetrów trochę zbyt często, tatuowanie się i farbowanie włosów raz w tygodniu?
Megan nie sprzedaje ani nawet nie dzieli się swoim jadłospisem. Jasno przyznaje, że jej nadprogramowe kilogramy są wynikiem zajadania się batonikami Mars, ale dobrze czuje się w swoim ciele i nie zamierza przechodzić na żadną dietę. Uwolniła się od ciągłych kalkulacji i nie rozlicza się już z każdego posiłku. Je, kiedy ma ochotę i to, na co ma ochotę. Regularnie się bada, jest zdrowa. To kolejny stereotyp, który stara się obalić. Szczupły zdrowy, a nadwaga nie musi od razu oznaczać szeregu problemów.


Ciężko o równie ciekawą sylwetkę ruchu body positive co Kenzie Brenna. Kenzie zmagała się z otyłością i brakiem samoakceptacji, a teraz swoimi swoją instagramową działalnością stara się pomagać osobom z podobnymi problemami. Promuje aktywność fizyczną i zbilansowaną dietę, ale przede wszystkim zachowanie w tym wszystkim zdrowia psychicznego, nawet, jeśli czasem oznacza to zjedzenie wielkiej paczki ciastek, pudełka lodów i dwóch kawałków pizzy w pojedynkę. Warto wspomnieć, że Kenzie demaskuje też większość sztuczek instagramowych modelek, związanych na przykład z odpowiednim ustawianiem się do zdjęć tak, by uzyskać efekt większych pośladków czy thigh gaps, a także regularnie bierze udział w akcji #cellulitesaturday (cellulitowa sobota).


Dziewczyn, które siedzą w body posi jest oczywiście o wiele więcej, ale omawianie każdej z nich nie ma większego sensu, głównie dlatego, że to, co starają się przekazać raczej się ze sobą pokrywa. Kilka haseł ruchu #bodyposi uważam za szczególnie wartościowe i szczerze żałuję, że nie są promowane szerzej. Mowa tu na przykład o tym, że nie powinniśmy wstydzić się swojego ciała i że, powtarzam, niezależnie od tego jak ono wygląda to nie powinno być dla nas ograniczeniem. Cholera, ile kobiet wstydzi się swojego ciała na tyle, że rezygnuje z chodzenia na basen? Ile kobiet boi się tego, że pojawiając się na siłowni wzbudzą śmieszność, więc mimo szczerej chęci nawet nie próbują? Albo odwrotnie – ile z nas zmusza się do ćwiczeń, których nienawidzi i paranoicznie kontroluje ilość spożywanych kalorii, by dać sobie prawo do czucia się kimś atrakcyjnym? Ile kobiet depiluje się nie dla własnego komfortu, a tylko dlatego, że owłosienie w pewnych miejscach na ciele nie jest akceptowane społecznie? Ruch body posi walczy z zaburzeniami odżywiania, sztywnymi kanonami piękna ludzkiego ciała i stereotypami. Nie uznaje żadnego typu urody czy sylwetki za lepszy od innych. Stara się pokazać, że w świecie jest miejsce na róznorodność, a definicji piękna jest tyle, ile ludzi.


Na koniec dodam, że mój post jest (nie da się ukryć) dość matriarchalny, ale to nie tak, że w ruchu body positive nie ma miejsca dla mężczyzn. Stereotyp "prawdziwego mężczyzny" (choćby szmery bajery, że musi mieć metr osiemdziesiąt i pod żadnym pozorem nie może nosić rurek) funkcjonuje w społeczeństwie równie silnie i często o tym zapominamy. Coś o mężczyznach w body posi (niestety po angielsku) przeczytacie tu