wtorek, 31 stycznia 2017

4. Seria(l) niefortunnych zdarzeń

Jestem świeżo po obejrzeniu wszystkich ośmiu odcinków Serii niefortunnych zdarzeń, serialu nakręconego przez Netflix na podstawie cyklu książek o tym samym tytule. Trzynaście składających się na SNZ książek to, jak pewnie część z was wie, moje ulubione czytelnicze pozycje, więc to, że zobaczę serial było tylko kwestią czasu. SNZ przeczytałam niejednokrotnie, od września zeszłego roku prowadzę fanpage na Facebooku, gdzie staram się dzielić zgromadzonymi przeze mnie cytatami, a film w reżyserii Brada Silberlinga widziałam setki razy. Krótko mówiąc – w kwestii tej produkcji z pewnością jestem widzem wymagającym.


Pierwszy sezon serialu stworzonego przez Netflix ma 8 odcinków. Jego fabuła została stworzona na podstawie czterech pierwszych książek serii, a mianowicie Przykrego Początku, Gabinetu Gadów, Ogromnego Okna i Tartaku Tortur. Trzy pierwsze książki były już zekranizowane w powstałym w 2004 filmie, co utrudnia odbiorcy wyrobienie sobie opinii o serialu. Staram się, ale nie potrafię uniknąć porównań. Obie produkcje, co prawdopodobnie było nieuniknione, są to siebie bardzo podobne. Ciężko mi powiedzieć na ile Netflix starał się o oryginalność w tej kwestii, zwłaszcza, kiedy patrzę na obsadę. Najbardziej rzucają się tu w oczy różnice rasowe, między innymi afroamerykańskie pochodzenie netflixowego pana Poe czy ciotki Józefiny. To całkowicie zaburzyło mi ich obraz. Pan Poe w mojej wyobraźni nagle zmienił kolor skóry, ale, co zabawne, Józefinę Anwhistle ciągle widzę z twarzą Meryl Streep. Z drugiej strony mamy postać Wioletki graną przez młodziutką Malinę Weissman, która do złudzenia przypomina Emily Browling. I jak tu się odnaleźć?Wielkim plusem neflixowej produkcji jest to, że jedną z osób odpowiedzialnych za produkcję jest Daniel Handler (autor Serii niefortunnych zdarzeń). To daje gwarancję, że wszystkie wątki - nawet te, które zostały wprowadzone tylko w serialu - będą tworzyły logiczną i pasującą do książek fabułę. Wydaje mi się, że dzięki temu posunięciu serial można potraktować jak uzupełnienie wiedzy zawartej w książkach, zwłaszcza, że rzuca on światło na kilka kwestii, które w lekturze nie zostały przedstawione zbyt dokładnie. Produkcję należy pochwalić też za intro. Poza chwytliwą muzyką i przedstawieniem aktorów znajdziemy w nim także krótki opis fabuły, której możemy spodziewać się w oglądanym odcinku. W książkach podobną funkcję pełniły krótkie listy do czytelnika. Umieszczano je zawsze na tylej stronie okładki.


W mojej opinii najciekawszym elementem serialu jest wprowadzenie do fabuły postaci należących do WZS. Jedną z wolontariuszek jest chociażby Jacqueline, oficjalnie sprawująca funkcję sekretarki pana Poe. Jej obecność pozwala spojrzeć na akcję z perspektywy członka tajnej organizacji do której należeli rodzice Baudelaire'ów oraz niektórzy z ich opiekunów. W książce kwestia wyjaśnienia skrótu WZS (nie szukajcie odpowiedzi na własną rękę, nie sposób uniknąć przykrych spolierów) i zrozumienia tego, czym właściwie owe WZS jest to jeden z głównych problemów Beaudelaire'ów. Cała organizacja przez długi czas jest zagadką także dla czytelnika. Nawet ostatnia książka z serii nie przynosi odpowiedzi na większość pytań. Sposób działania wolontariuszy WZS, chociażby ich liczne tajne kody służące do przekazywania informacji, ocalałe kryjówki i to, kto właściwie opowiada się po której stronie schizmy (i czy w ogóle możemy mówić o złej i dobrej stronie rozłamu?) to  kwestie, które zostają jednymi z największych zagadek serii. Od tej części fabuły oczekuję najwięcej. To co zobaczyłam w pierwszym sezonie neftlixowego tworu pozwala mi myśleć, że się nie zawiodę.


Twórcy serialu przedstawiają uniwersum serialu w sposób surrealistyczny i przerysowany, całość od razu zalatuje groteską. Scenografia bywa kartonowa, całość czasami przypomina scenę z kukiełkowego teatru. Ten zabieg utrudnia pojmowanie historii Beaudelaire'ów jako rzeczywistej, co robiłam zarówno podczas oglądania filmu jak i czytania pierwszych sześciu książek, ale z pewnością czyni produkcję oryginalną i ciekawą.
Humor obecny w serialu jest identyczny jak ten książkowy. Spora jego część składa się zresztą z cytatów, czasem jednak w niefortunnym okrojeniu. Odnoszę wrażenie, że ogólnie jest go mniej niż w lekturze. Szkoda. Najbardziej komediową postacią jest Hrabia Olaf, grany przez Neila Patricka Harrisa. Abstrahując od tego, że znany z adaptacji filmowej Jim Carrey jakoś bardziej odpowiadał mi do tej roli wizerunkowo, śmiało mówię - netflixowy Hrabia Olaf spisuje się świetnie! Jego kreacja odpowiada książkowemu czarnemu charakterowi. Łotr budzi przede wszystkim śmieszność, ale jego okrucieństwo i zawziętość w dążeniu do zdobycia fortunny Beaudelaire'ów chwilami wywołuje przerażenie. Coś jednak sprawia, że trudno go nie lubić, prawda? Od serialu oczekuję też bardziej szczegółowego spojrzenia na trupę teatralną Hrabiego Olafa, choćby wskazania ich przeszłości oraz motywów dla których zgodzili się współpracować z łotrem. Ciekawa jest też sama postać Lemony'ego Snicketa. W serialu pełni on funkcję narratora. Odpowiada to jego przedstawieniu w książce i, co chyba najważniejsze, umożliwia wplecenie w fabułę zabawnych i trafnych wtrąceń, z ciągłymi próbami zniechęcenia nas do dalszego poznawania historii Beaudelaire'ów na czele. Szczerze przyznam, że liczę też na wskazanie paru dodatkowych faktów z życia Lemony'ego Snicketa, na przykład czegoś dotyczącego relacji z ukochaną Beatrycze.

SNZ warto zobaczyć choćby dla samego Neila Patricka Harrisa w spódnicy.

Jedno jest pewne – nie zawiodłam się na serialu. Nie jestem nim co prawda zachwycona tak, jak jestem zachwycona książkami, a ponadto nie potrafię określić czy bardziej podobał mi się film z 2004 roku, czy jednak serial, ale całą produkcję oceniam na mocne 8,5/10. Wielki plus za to, że scenariusz serialu, a konkretniej wątek dotyczący rodziców, okazał się zaskakujący nawet dla fanów serii. Coś czuję, że to dopiero początek niespodzianek, więc z niecierpliwością oczekuję kolejnych sezonów. Z nieoficjalnych źródeł wynika, że pojawią się jeszcze dwa. Drugi będzie zawierał historię pięciu książek (Akademia antypatii, Winda widmo, Wredna wioska, Szkodliwy szpital, Krwiożerczy karnawał), co prawdopodobnie uczyni go dłuższym. Trzeci zaś będzie odpowiadał czterem ostatnim książkom z cyklu (Zjezdne zbocze, Groźna grota, Przedostatnia pułapka i Koniec końców). Mam nadzieję, że Netflix nie zrezygnuje z emisji serialu, zwłaszcza, że moja ulubiona część, Zjezdne zbocze, zostanie zekranizowana w ostatnim sezonie. 

A wy oglądaliście już SNZ? Jeśli tak – jakie jest wasze zdanie na temat serialu? Jeśli nie – szczerze zachęcam.